Po powrocie nad ranem z Wiednia, odebrała nas MŻ i miałem słodką możliwość odespania, a w perspektywie popołudniową „ucieczkę” w Gorce. Tak też się stało, nic tylko cytować piosenkę: „jaki tu spokój, la, la, la, la”. Nie będę ściemniał, że moje myśli nie błąkały się gdzieś w Wiedniu, ale były też chwile szczęścia, radości i mieszanych uczuć.
Ta psinka pośród wielu tamtejszych jest zdecydowanie naszą ulubienicą i tu też pojawia się zonk. Już jakiś czas temu jej właścicielka oznajmiła nam, że skoro ona nas tak lubi, to bez bólu mogłaby nam ją oddać, ale… pies to nie zabawka i zasługuje na swój dom, a tymczasem my co prawda z bliską jego perspektywą, ale fizycznie to wciąż nie to. O ile „ona” zechce na nas poczekać, to cytując Anitę Lipnicką: „wszystko się może zdarzyć, gdy głowa pełna marzeń” 🙂 Gorce uraczyły nas pogodowym koktajlem, lecz już znacznie wcześniej zaplanowaliśmy powrót w niedzielę, w godzinach południowych. Tak się składa, że stażem dorównujemy dumnym pierwszoklasistom, toteż była dodatkowa okazja na spotkanie się z naszym księdzem Mateuszem 😀
Jak zawsze poświęcił nam czas, zarówno przed Mszą, jak i po niej, a słysząc moje słowa o tym, że na świętego Krzysztofa nie zdołaliśmy poświęcić samochodu uciął krótko: „skandal”, po czym uraczył nas uśmiechem, zapewniając, że nadrobimy to po Mszy 🙂 Tak też się stało i jedyne, co zmienia się w tamtejszej naszej parafii, to fakt, iż coraz więcej osób ofiarowuje chęć pomocy z wózkiem, itp 🙂 🙂 🙂 Tylko z obowiązku kronikarskiego dodam, że kiedy byliśmy na mszy, Wisła Kraków doznawała porażki z ligowym „hegemonem”, czyli Zniczem Pruszków 🙁 Nawet i ten fakt nie mógł popsuć dobrych nastrojów.
Połknięta lektura: Paulina Jurga „Marionetka”, Maciej Siembieda „Miejsce i imię”.