Cytując klasyka: „czas nie czeka, czas nie stoi, zegar czasu też się boi”! Z dzisiejszej perspektywy, kiedy to od feralnego upadku i złamania mijają cztery tygodnie, mogę powiedzieć, że poniekąd czas gra na moją korzyść. Po operacji już tak nie boli, nie muszę też się faszerować środkami przeciwbólowymi, natomiast dostrzegam ujemne skutki czterech tygodni niemal bez rehabilitacji 🙁 Jasne, że nawet teraz to co dam radę, to wciąż ćwiczę, lecz nie ma co się oszukiwać, pojawiają się przykurcze i inne niepożądane efekty, z którymi jeszcze przyjdzie mi się mierzyć. W ubiegły czwartek na wizycie kontrolnej w szpitalu był też lekarz, który mnie operował i oglądając, jak wygląda jego dzieło po zdjęciu opatrunku był więcej niż zadowolony. Nie krył bowiem, że operacja była bardziej wymagająca, niż początkowo to się wydawało, ponieważ kości zaczęły się już zrastać, więc konieczne było ich ponowne złamanie, nastawienie i zespolenie. Dziś po długim czasie miałem wreszcie domową rehabilitację i choć między innymi to ona jeszcze mocniej unaoczniła czekające mnie deficyty, to jestem mega-zadowolony, bo choć nie jestem masochistą, ale lubię „dostać w skórę”, gdyż nie mogę napisać, że „w kość” 🙂 🙂 🙂
„Przygody”
Nie lubię szpitali,
mam swoje powody,
zmienne doświadczenia,
tak zwane „przygody”.
Pamięci autopsja
upadki i wzloty,
częściej wagon bólu
rzadziej zaś „pieszczoty”
Gromadzę przykłady
w mym lusterku wstecznym,
że gdzie nie ma igieł,
tam jestem bezpieczny.
To nie żadna fobia
lecz mądrość życiowa,
beznadziejny sposób
zwiedzania Krakowa.
27.07.2022
Połknięte lektury: Robin Cook „Chromosom sześć”; George Orwell „Na dnie w Paryżu i Londynie”; Harlan Coben „Już mnie nie oszukasz”.