Jak wiadomo, a przynajmniej podobno, liczba trzy po dołożeniu po przecinku zaledwie czternastu setnych, tworzy magiczną liczbę pi. U nas to 3,14 już dawno mamy za sobą, a magia wciąż trwa – cytując klasyka: „i trwa mać” 🙂 🙂 🙂 Bowiem lat temu cztery „w blasku słońca wielickiego” powiedzieliśmy wzajemnie „tak”. Skoro już z tych trzech zrobiły się cztery, toteż trzeba było to uczcić, a miejsce niemal do samego końca miało być dla mnie niespodzianką i prawie się udało. MŻ dokonała pomyślnego rekonesansu i potwierdziło się coś, co tajemnicą nie było, że właścicielką trzech kaczek jest plus, minus nasza sąsiadka, a dzisiaj już Beata, z którą to świadomie bądź nie, celebrujemy magie czwórek, bowiem ona, podobnie, jak my ma czworonoga. Ostatnio uświadomiono mi nawet, że ja + MŻ to też równa się cztery nogi, czy tam łapy, jak kto woli.
Wiem, że mam zwyczaj nadużywać tego określenia, ale tak, tak, było magicznie, klimatycznie, baaaardzo smacznie plus obsługa prima sort!!! Żeby nie było, że to tylko MŻ stanęła na wysokości zadania, ja dzień zacząłem od róży, potem był wiersz, a na kolacji tuż przed deserem wręczyłem MW nieduże pudełeczko. Zawartość się podobała i MŻ w tej zawartości też się podobała. Dziękuję za to, co dotychczas, zdecydowanie proszę o więcej, więcej i więcej.
Odchodząc trochę od naszego świętowania, wspomnieć wypada, iż nasza Wisła, od niepamiętnego czasu odniosła czwarte zwycięstwo z rzędu, czego chyba nie pamiętają najstarsi górale. Ja zaś pamiętam, że kiedy jeszcze byłem na chodzie „kopałem” w piłce halowej, to na moich plecach też widniał numer 4. Przypadek? Nie sądzę.
Połknięte lektury: Elena Ferrante „Czas porzucenia”; Joanna Bator „Ciemno, prawie noc”