To już 25 lat, od niefortunnej operacji i przykrych jej konsekwencji, ale czy tylko przykrych? Sam spóźniony zabieg był de facto „kropką nad i” (za to z wielkim wykrzyknikiem), w długim ciągu błędnych decyzji i ignorancji „mistrzów medycyny” w konfrontacji z „pozornie” zdrowym, młodym, wysportowanym człowiekiem. To, że wywróciło to mój i nie tylko mój świat do góry nogami, to, cytując klasyka: „oczywista oczywistość”, więc tu uczynię stosowną pauzę.
Jak potoczyłoby się moje życie, jeśli trafiłbym dzień wcześniej lub dzień później do innego szpitala, tego już się nie dowiem, więc i chyba nie ma szczególnego sensu płakanie nad rozlanym mlekiem. Dziś natomiast wiem już, ponad wszelką wątpliwość, że warto było walczyć o każdy oddech, każdy ruch i każde słowo, ponieważ 25 lat później otwarcie mogę spojrzeć w lustro, będąc w pełni świadom tego, że tych lat nie zmarnowałem. Jasne, że po wybudzeniu się ze śpiączki nowa, ówczesna rzeczywistość nijak nie była akceptowalna, lecz dzięki poświęceniu wielu moich bliskich i przyjaciół, z czasem ta zła moneta zaczęła ukazywać inne, nieco łagodniejsze oblicze. I w tym miejscu i w tym dniu wszystkim gorąco jeszcze raz dziękuję i chylę czoła. W pełni mam świadomość, że było mi łatwiej, niż wielu, wielu innym, właśnie dlatego, że otrzymywałem wsparcie i miałem i wciąż mam dla kogo żyć! W trakcie tak długiego czasu, rzecz jasna, były lepsze i gorsze chwile, bo chyba nie powinienem i nie mogę nazywać tego upadkami i wzlotami, choć tych realnych upadków i to nie tylko na tyłek uzbierało się co niemiara 🙂 🙂 🙂 Nie mogę tego wiedzieć, a więc i wykluczyć, że gdyby nie fakt iż przez kilka miesięcy nie mówiłem, to dziś nie miałbym na koncie kilku tysięcy wierszy, które bądź, co bądź są formą mojego dialogu ze światem. W tym miejscu należy wręcz zacytować prawdziwego klasyka, czyli Jonasza Koftę: „gdy się milczy, milczy, milczy, to apetyt rośnie wilczy” 🙂 . Że byłem i jestem pierońską, sakramencką i ogromną gadułą, to tym co mnie znają tłumaczyć nie trzeba, a dodatkowo rzecz kuriozalna: ponieważ zazwyczaj się jąkam, tym samym moje wypowiedzi, o zgrozo, dla słuchaczy trwają znacznie dłużej niż powinny, mea culpa. Kończąc już posypywanie głowy popiołem, jeszcze mała dygresja co do mojego pisania i zawieranych w nim zbioru słów: te nie raz i nie dwa przysparzały mi „przyjaciół lub wrogów”, ponieważ coś było odbierane nazbyt serio. A ja cały czas pisanie traktuję jako świetną zabawę, odskocznię i wciąż, pomimo opublikowanych trzynastu tomików nie każde moje słowo pisane proszę odbierać śmiertelnie poważnie.
Dziady
Fraza goni frazę,
unika frazesów,
nie każde pisanie
drogą do sukcesów.
Dużo można pisać
tylko do szuflady,
może być w niej dzieło
niekoniecznie Dziady.
24.01.2015 r.
Wychodząc na prostą z moim pisaniem, czyli bez dwóch zdań z ważną częścią mego drugiego życia, spotkało mnie coś, o czym chyba nie do końca śmiałem marzyć, ponieważ mimo wrodzonemu optymizmu, podskórnie, zwyczajnie się obawiałem: miałem to szczęście spotkać wyjątkowa kobietę, a zarazem przyjaciółkę, która dziś często skrywana pozostaje pod pseudonimem MŻ 🙂 To właśnie w dużej mierze dzięki niej moje życie otrzymało positiv kopa, a podzielana pasja do poezji, podróży i jeszcze wielu innych aspektów sprawia, że czuję i wiem, że wciąż mogę więcej. Tym samym, kiedy patrzę wstecz, to zwykle po to, by zastanowić się dwa razy, ugryźć w język i nie powielać moich lub cudzych błędów. Dziękuję Ci za to, Kochanie!
Pamiętnik
Może ja błąd popełniłem,
bo zbyt dużo słońca chciałem,
może nazbyt też marzyłem,
albo często się zbyt śmiałem?
Na dzieciństwa wodach moich,
zręcznie zmysły hartowałem,
bez szaleństwa i bez zbroi
wiele mogłem, bo ufałem.
Los przewrotny poturbował,
jakby scena była ciasna,
ten ktoś w lustrze „potrzebował”,
żeby pękła duma własna.
Pytający wzrok odkrywał,
co mnie czeka za zakrętem,
kiedy świat mój się rozpływał
w duszy dłubał śrubokrętem.
Myśli zbiór pękał od wspomnień,
optymizmem ozdobiony,
więc podsycał chęci ogień,
choć wyznaczył inne plony.
Nieustannie więc dziękuję,
w życiu nie postrzegam wroga,
każdą myśl mą celebruję
ona darem jest od Boga.
11.04.2021
Czując Twoją dłoń w mojej dłoni wiem na pewno, że ten feralny dzień lutego sprzed wielu lat był po coś i nawet, jeśli dzieli mnie od niego szmat czasu, by móc o tym mówić i pisać z uśmiechem, to miało to głęboki sens, między innymi po to, by pomagać innym, a może nawet dla choć kilku procent z nich, być kimś godnym naśladowania. Wdzięczny jestem Stwórcy za każdą pozytywną postać, jaką postawił na mojej drodze, choćby tylko po to, bym usłyszał od niej słowo lub bym to ja mógł ją nim wesprzeć. To wszystko nie jest mierzalne, lecz z pewnością ubogaca. Z niesłabnącą wiarą jutro czas zacząć kolejne ćwierć wieku 🙂 Z pokorą, z miłością oraz z przyjaciółmi, którzy przez tyle lat znacznie się zmienili, najważniejsze jednak, że wciąż są.
Zwrot żywota
Gęsta, sina dni martwota,
trefny Luty za plecami,
zwrot krytyczny dla żywota,
okupiony z deszczem łzami.
Zima, której też nie było,
lecz nie w geście uległości,
serce bicia odmówiło,
brak meteo wiadomości.
Cisza nagle potaniała
zagłuszana maszyn dźwiękiem,
tylko wiara pozostała,
chociaż zabarwiona lękiem.
Syk zapałki w starciu z draską,
żar bolesny, jak diagnoza,
szansa cierpka gdzieś pod maską
smakująca jak narkoza.
Jedną nogą już za progiem,
drżąca ręka na poręczy,
nie wiem kto zagadał z Bogiem,
ale jestem jemu wdzięczny.
Niepewności „ wybroczyny”,
skrawków życia luźne końce,
długie wlekły się godziny,
nim ujrzałem znowu słońce.
Skoro taka Stwórcy wola,
więc ćwierć wieku mym sukcesem,
choć nie tańczę rock ‘n’ rola,
za to jestem Herkulesem.
01.02.2022
Połknięte lektury: Manuela Gretkowska „Miłość klasy średniej”, Piotr Borlik „Boska proporcja”; Markus Zusak „Złodziejka książek”.