Ostatni wpis kończyłem słowem „nadzieja” i dziś choć kontekst zgoła inny, ale po prostu muszę… Powodem tego, a raczej „powodniczką”, jest nasza Wiena, którą adoptowaliśmy nieco ponad rok temu.
Odbierając z warszawskiej fundacji psa potwornie skrzywdzonego przez ludzi i to tyle razy, że aż brak słów, byliśmy wdzięczni, że pracownicy z tej instytucji naszego psiaka uratowali i umożliwili nam poznanie pełnej historii Wieny, wraz z jej wynikami badań itd. Staraliśmy się utrzymywać kontakt z fundacją, wysyłać paczki na święta dla innych psiaków i w miarę możliwości słuchać ich podpowiedzi, czy słusznie – wciąż tego nie wiem. Na pierwszej wizycie po adopcji weterynarzowi z długim stażem wydał się co najmniej podejrzany wiek naszej kochanej, wesołej, posłusznej i kradnącej jedno serce po drugim Wienusi. Wówczas uznaliśmy, że lekarz najwidoczniej nie wziął poprawki na jej dotychczasowe losy i stąd też ta pomyłka. W miarę, jak w naszym domu sunia obdarzana była „pełnymi wagonami” miłości, zaufania i wszystkiego, co jej tylko było trzeba, odzyskiwała wiarę w ludzi, nabierała ciała i wówczas też dało się wyczuć u niej pierwsze niepokojące podskórne zgrubienie. Wierząc w kompetencję, uczciwość i autentyczną troskę osób z fundacji skonsultowaliśmy się, co zrobić, zasugerowano rentgen i od tego momentu na dobre zaczął się łańcuch pomyłek, niewiedzy lub sam już nie wiem czego. I choć nijak nie potrafię tego usprawiedliwić od wielu weterynarzy słyszeliśmy: „nawet nie zdajecie sobie Państwo sprawy, jak fundacje potrafią naściemniać, żeby tylko znaleźć dom dla psiaka”. Ponoć mówi się, że cel uświęca środki, ale… Werdykt pana doktora brzmiał, cytuję: „całym swoim autorytetem zaręczam, iż nie jest to guz, lecz śrut, którego dopóki specjalnie nie stanie się uciążliwy dla psa, radzę nie ruszać”. Tenże „cały autorytet” pana doktora legł w gruzach niespełna pół roku później, kiedy zaczęła zbierać się ropa i zdecydowaliśmy się na zabieg chirurgiczny. Brrrr, nie był to śrut! Po tym zabiegu Wiena szybko wróciła do formy i chwała Bogu. Pamiętam, że zdziwieni byliśmy tylko tym, że chirurg w innej lecznicy nie zdecydował się pobranego materiału wysłać do badania, ale jeśli laik słyszy, że nie ma potrzeby, to widocznie nie ma i już. Za czas jakiś kolejne guzki zaczynały się pojawiać, więc antybiotykoterapia itp., itd. Tylko jakoś tak ciągle bez efektu 🙁 Zapytaliśmy więc, czy może by spać spokojniej należałoby zrobić biopsję, w odpowiedzi usłyszeliśmy, że to się nie powiedzie… W okresie świątecznym byliśmy u rodziców i tam dla tak zwanego świętego spokoju też zdecydowaliśmy się na konsultację weterynaryjną naszej psinki. I z kolejnych ust padło, że nie tylko wiek Wieny jest mocno wątpliwy, ale też to „cholerstwo” wygląda nie najlepiej. Otrzymaliśmy kontakt do kliniki w Krakowie, pojechaliśmy tam w miniony poniedziałek i nasz świat na chwilę się zatrzymał! Tak, wiem i w pełni zdaję sobie sprawę z tego, że ludzie mają znacznie większe problemy, że chorują, że jest pandemia, etc., ale przez ten ponad rok Wiena stała się naszym i nie tylko naszym oczkiem w głowie. W klinice na poczekaniu biopsja, której ponoć zrobić nie było można i niestety złe wieści: spore zmiany nowotworowe i konieczna operacja i to tylko pod warunkiem, że wcześniejsze prześwietlenia wykażą, że to paskudztwo nie jest złośliwe i nie ma przerzutów na inne organy. Dziś, kiedy ten wpis powstaje już wiemy, że prześwietlenia dają nadzieję, niemniej jednak Wiena dzisiaj przeszła poważną operację i trudno mi pozbyć się wrażenia, że mogło to być lepiej, wcześniej i w ogóle… Zachowując rzecz jasna odpowiednie proporcje ja wiele lat temu też odbijałem się od jednej błędnej opinii lekarskiej lądując na drugiej, lecz mam nadzieję, że tym razem historia zakończy się happy endem.
Połknięte lektury: Szczepan Twardoch „Królewstwo”, Katarzyna Bonda „Czerwony pająk”, Carlos Ruiz Zafon „Labirynt duchów”, Kazantzakis Nikos „Grek Zorba”.