Zdecydowanie ten kierunek podróży nęcił mnie od dłuższego czasu, a dokładnie rzecz ujmując co najmniej od 2019 roku. Tamten rok obfitował w eskapady, m. in. był Wiedeń, Berlin, czy Malta i kiedy MŻ rzuciła hasło, że są loty za 39 zł do Bergamo, a u mnie chyba włączyło się myślenie życzeniowe i usłyszałem Palermo, ot przez więcej niż chwilę byłem wniebowzięty 🙂 Skądinąd tamten wyjazd zdecydowanie udany, bo pojeździliśmy trochę pociągami, więc zobaczyliśmy znacznie więcej, m.in. Ostatnią Wieczerzę, czy bajeczne jezioro Como.
Powracając do Sycylii, nie było to Palermo, lecz Catania, a co za tym idzie bliskie sąsiedztwo Etny i ten fakt zdecydowanie mnie cieszył.
Wyjazd na Etnę kolejką, wyciągiem lub offroad’em ze wszech miar polecam, bo pejzaż jak z kosmosu robi duuuuuże wrażenie, tak, jak i fakt, że nie dalej jak w czerwcu bieżącego roku Etna się przebudziła 🙂 Byłem w wielu miejscach, ale w takim z pewnością po raz pierwszy, a przenikającego do szpiku kości wiatru pewnie długo jeszcze nie zapomnę. Na górze brrrrrrr, zimno, a na dole 24 stopnie i piękne słońce, więc to co jaszczurki lubią najbardziej. W ten dzień pojechaliśmy jeszcze do Catanii zwiedzić tamtejszą starówkę i katedrę. Klimat miód, cud i orzeszki, godzina 21, a wszyscy spacerują w krótkich rękawkach. I co? I w samym centrum może nie jest ich nazbyt wiele, ale generalnie palmy, palmy, palmy 😀 Kolejnego dnia plany były równie ambitne: najpierw starożytne miasto Syrakuz, potem zaś współczesna jego część. Zdaję sobie sprawę, że zabrzmię teraz jak totalny ignorant, ale ta starożytna część nie zrobiła na mnie aż takiego wrażenia. Już spieszę z wyjaśnieniem – jak widziało się Pompeje, to niełatwo z nimi konkurować. W drodze powrotnej odwiedziliśmy malownicze miasteczko Castelmola, rzecz jasna z widokiem na morze, Etnę i tak zwany Szlak Saracenów.
Kontynuując drogę w kierunku miejsca stacjonowania, zatrzymaliśmy się na kawę w świetnej, nadmorskiej, niemal opustoszałej kawiarni. Tam oprócz nas tylko dwie osoby, szum wzburzonego morza i palmy. Posłużę się skrótami, bo w przeciwnym razie mógłbym długo, a nawet dłużej. Dwukrotnie byliśmy w mega uroczym nadmorskim kurorcie Aci Castello, w którym to zamek zbudowany jest z lawy, a w samym morzu niezliczone ilości skał są z tego też tworzywa.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Aci_Castello#/media/Plik:Aci_Castello_060413.JPG
Na wyraźną moją prośbę w niedzielę pojechaliśmy pod stadion Catania FC. Zależało mi na tym w dwójnasób, ponieważ w ich barwach występował były piłkarz Wisły Kraków – Michał Chrapek 🙂

Choć udało nam się zobaczyć ledwie mały skrawek Sycylii, to i tak było warto, a co pewnie nie powinno zaskakiwać, tak smacznej pizzy, jak tam, zwyczajnie jeszcze nie jadłem. Były tez lody i granita 🙂 Z rzeczy, które mnie zadziwiły, choć niekoniecznie powinny, były nadmorskie sady owocowe, wiele z nich po prostu opuszczonych i gałęzie uginające się pod ciężarem pomarańczy, mandarynek i innych cytrusów. Jakoś tak mi się w głowie ułożyło, że więcej owoców niż na Majorce, to tutaj być nie może, ale te ilości przechodziły wszelkie wyobrażenie. Była też ogromna ilość domów, sadów, a niekiedy całych miasteczek całkowicie wyludnionych, bądź opuszczonych i niszczejących.
Wspomnieć myślę należy też, że Sycylijczycy przywiązani są mocno do swych korzeni i nieraz dało się słyszeć: „No! No Italia, noi Sycylia”.
Połknięte lektury: Mariusz Kanios „Szepty moich lęków”, Aga Antczak „Adela nie chce umierać”, Jakub Małecki „Dżosef”; Harlan Coben „Schronienie”.