14 sierpnia 2024 Ein mal ist kein mal

Podążając śladami tytułu tegoż wpisu, zawitać do Wiednia raz w roku to jakby wcale nie zawitać 🙂 Sprawa jak zwykle jest wielowątkowa i bardziej złożona, więc po kolei. Kiedy Wisła w Pucharach mierzyła się z tamtejszym Rapidem, telefonicznie skontaktowaliśmy się z zaprzyjaźnioną Basią, która wiele, wiele lat temu osiadła w stolicy Austrii. Wówczas nie udało nam się spotkać, ponieważ miała już inne, rodzinne plany, ale wtedy też padło zaproszenie: „zbliża się długi weekend i jesteście, jak zawsze, mile u mnie widziani” 🙂 Skoro tak, to komu w drogę… Wyjechaliśmy naszym autkiem w środę, zaraz popołudniu i o dziwo bez jakichkolwiek korków dojechaliśmy, do tak bliskiego naszym sercom Wiednia. Stwierdzić, że samochód spisywał się bez zarzutów, to mało powiedziane,a słowa MŻ, że: „tak to można podróżować” są tego najlepszym świadectwem. Chociaż z Basią nie widzieliśmy się kilka lat, ta cudowna osoba nie zatraciła ani krzty ze swojej pogody ducha, gościnności i poczucia humoru. Na „dzień dobry”, a raczej „dobry wieczór” musieliśmy podjąć wyzwanie zjedzenia kolacji w postaci fury jedzenia, którą dla nas przyszykowała 🙂 🙂 🙂 Nie do końca jestem pewien, czy nasza gospodyni wie, że komunizm u nas upadł wiele lat temu i półki sklepowe nie świecą pustkami 😉 Już wcześnie j byliśmy ostrzegani, że w stolicy Austrii panują afrykańskie upały i rzeczywiście to się potwierdziło, nocą temperatura spadała do 28 stopni, ale za to w ciągu dnia do nocnej temperatury można było jedynie zatęsknić. Nawet ja, kochający upały muszę stwierdzić, iż rzeczywiście było gorąco, czy za gorąco, hmmm, jeszcze nie 🙂 Nazajutrz po przyjeździe, tuż po śniadaniu, kiedy planeta jeszcze nie oddychała rękawami, poszliśmy do pobliskiego kościoła i dzięki podpowiedzi Basi, trafiliśmy na polską Mszę. Po obiedzie zaś kluczowy punkt tego wyjazdu, bo skoro pojechaliśmy autem, to po raz pierwszy odważyliśmy się zabrać wózek elektryczny, a tym samym połakomiliśmy się na „zdobycie” wzgórza Glorietty w pięknych pałacowych ogrodach Schonbrunn.

https://pl.wikipedia.org/wiki/Glorieta#/media/Plik:Gloriette_Sch%C3%B6nbrunn,_2013-10-16-04-23-25.jpg

Udało się i to jeszcze jak 🙂 🙂 🙂 MŻ dała radę, wózek dał radę, więc i ja wylądowałem na szczycie.

https://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=pfbid02AukY3pshDSTS1tEh83gY7RNMYKp29DsgQQX8EnVve6DnJxT8Fj87pXtahYmjJdzMl&id=100001080338679

Powiedzieć że z tego wzgórza roztacza się piękna panorama, to jakby nic nie powiedzieć, bo hen na horyzoncie widać inne, słynne wzgórze Kahlenberg, a na nim po raz kolejny miałem okazję być kiedy odbywała się wiślacka zbiórka 🙂 Widać też, rzecz jasna, liczne pałace, majestatyczne katedry i wszytko inne w rozmiarze XXL, czym zresztą cechowali się Habsburgowie. Udało się zdobyć Gloriettę i poszwendać po ulubionych zakątkach, a wieczorem w Krakowie rewanżowy mecz ze słowacką drużyną Spartak Trnava. Mecz na Słowacji miałem okazję oglądać na żywo i cóż, wydałem osąd…

W ten sposób została napisana nowa, piękna, wiślacka historia, a słuchając tylko komentarza na yt moje nerwy, ekstaza, załamanie i etc. sięgały zenitu. Po szczęśliwym dla nas konkursie rzutów karnych długo, długo nie mogłem zasnąć i to nie z powodu upałów.

Kolejny dzień w Wiedniu postanowiliśmy spędzić w zawsze podziwianej, lecz tylko z zewnątrz, bibliotece. Dodatkowym atutem, rzecz jasna, był fakt, iż jest ona klimatyzowana 🙂

Kiedyś jednak trzeba było opuścić jej schłodzone progi, więc po linii najmniejszego oporu tup, tup, tup, pod Bramę Anioła na mrożoną herbatę i lody i spacerkiem koło kościoła minaretów do jak zawsze pięknego, pełnego róż, parku Volksgarden. Stamtąd rzut beretem do innych naszych ulubionych zakątków i z powrotem, przez park, racząc się ichnią, po prostu pyszną wodą, z jakże licznych kranów usytuowanych w całym mieście (jeden z nich był na szczycie Glorietty). Z dostaniem się z powrotem do domu Basi nie było najmniejszego problemu, gdyż komunikacja w Wiedniu to, cytując jedno z ulubionych słów naszej gospodyni: „perfekt”. Super to wszystko się złożyło, ponieważ oprócz Basi w Wiedniu mieszka, uczy się i pracuje Daria, z którą również udało nam się spotkać na lodach i nie tylko. Plotkom, wspomnieniom i śmiechowi pewnie nie byłoby końca, ale czas nie czeka, czas nie stoi, zegar czasu też się boi. Wieczorem długie Polaków rozmowy, a nazajutrz już trzeba było wracać. Basia, rzecz jasna, nie byłaby sobą, gdyby nie wyekwipowała nas w co tylko się dało do jedzenia, łącznie z kotletami 🙂 Jednym słowem, prawdziwa polska gościnność w Wiedniu. Był to nasz nie wiem który w tym mieście, ale z pewnością nie ostatni.

Połknięte lektury: Paulina Jurga „Matrioszka”, Przemysław Piotrowski „Matnia”

Dodaj komentarz