Tradycyjnie święta spędzaliśmy w gronie rodzinnym, ale zanim wyruszyliśmy w świąteczną drogę, najpierw odwiedziny grobów bliskich. Kraków wciąż zmagał się z efektami obfitych opadów śniegu, lecz w miarę pokonywania kilometrów w kierunku Śląska tego konsekwentnie ubywało. Na miejscu u Rodziców też niemal go nie stwierdzono, ale świadectwem jego sporych ilości był więcej niż podmokło-błotnisty las, a co za tym idzie, ze spacerów na wózku nici. Nie o to wszak najbardziej chodzi w tych wyjątkowych dniach, lecz o atmosferę, nastrój i radowanie się z przyjścia na świat Dzieciątka Jezus. Nie sposób nie wspomnieć o pięknie udekorowanym domu, ogrodzie i ślicznej choince, co tylko ułatwiało sprawę. Nikt nie policzył potraw, ale ich ilość i obfitość była więcej niż znaczna i więcej niż smaczna 🙂 🙂 🙂 Sama Wigilia tradycyjna, a po niej kto miał jeszcze miejsce (m.in. ja) skupił się na ciaaaastach 🙂 Pod choinką to i owo czekało, ale tylko na tych, którzy „zasłużyli” i tak jakoś wyszło, że w tym gronie tylko tacy się znaleźli 🙂 Na nocną pasterkę się nie wybieraliśmy, toteż nazajutrz do południa trzeba było to odrobić. Potem korzystając ze słonecznej pogody ten kto mógł i chciał wyruszył do lasu na spacer z psami, inni zaś zatopili się w lekturach. Cały pobyt rzekłbym chilloutowy. W drugi dzień świat pojechaliśmy do Zuzy i Amada na obiad i nie tylko. Mnie podano jako pierwszemu i dobrze na tym wyszedłem 🙂 🙂 🙂 Po kilku dniach powróciliśmy do Krakowa pełni wrażeń, ciepłych myśli i z pełnymi brzuchami 🙂 Z radością więc 30, 31 grudnia i 01 stycznia dużo poćwiczyłem, bo to „tygryski” lubią niemal najbardziej. W ostatni dzień starego roku poszliśmy na dłuuuugi spacer z Wieną po naszym parku, wiedząc że odgłos wybuchających petard już zawsze będzie się jej kojarzył z tym, jak tak zwani ludzie do niej strzelali 🙁
Tak więc samego Sylwestra nie świętowaliśmy, a raczej byliśmy „zabunkrowani” by naszemu Pirenejczykowi jak najbardziej ułatwić te trudne chwile.
P.S. W trakcie świąt z Wisełki docierały interesujące wieści o zakontraktowaniu nowych zawodników i obym nie zapeszył, ale wydaje się, że tym razem stawiamy wreszcie na jakość, a nie na ilość.
P.S.2 Po okresie świąteczno-noworocznym powracamy do utartych schematów, czyli MŻ praca i tysiące innych spraw, zaś ja kontynuuję rehabilitację z NFZ w Skotnikach. I właściwie to okej, lecz w ostatni dzień starego roku telefon od weterynarza z wynikami Wieny i nie ma złudzeń, to co jej wycięli okazało się złośliwe… więc dalej walczymy.
Połknięte lektury: Maria Zdybska „Wyspa mgieł”, Michael Palmer „Pacjent”, Robert Ludlum „Kryptonim Ambler”