Kraków i nie tylko opanowały upały, ale z doświadczenia wiem, iż te o wiele łatwiej znosi się w górach. Dopiero w kolejnym tygodniu powinienem zaczynać rehabilitację, tym samym otworzyła się możliwość na delikatne wydłużenie weekendu 🙂 Po ostatnich doświadczeniach Weroniki z Wieną już wiemy, że woda, wbrew temu przed czym nas ostrzegano, też jest jej środowiskiem 🙂 Tak więc dojeżdżając już niemal do celu, najpierw krótki postój na lody, potem szybki zjazd nad Rabę, w której to pomimo niskiego stanu wody nasz „wodnik szuwarek” chętnie się schłodził. Dotarliśmy do domku i chociaż temperatura nie górowała znacznie nad trzydziestką, ale specjalnego ochłodzenia jeszcze wówczas widać nie było. Brrr, niestety z oddali pojawiły się błyski, co w dużym skrócie zwiastowało fakt, iż ta noc z naszym psiakiem do łatwych należeć nie będzie – tak też się stało. Burza zbyt obfita wprawdzie nie była, ale jej suchej błyski utrzymywały się znacznie dłużej. Hmm, co prawda z Krakowa uciekaliśmy przed upałami, ale bez przesady…! Temperatura spadła nawet poniżej 15 stopni, co dla osób wyletnionych na maksa było spora niespodzianką, albo inaczej jak długo można być aż takim dyletantem i tyle razy dawać się tym górom zaskoczyć? Szczęściem „stacjonowały” tam dżinsy, polar, itd., choć na przykład zabrakło skarpetek 🙂 🙂 🙂 Pogoda, pogodą, ale skoro Wiena była z nami, to obligatoryjnie należał się jej spacer. Tym razem duży odstęp od reguły: koło kościoła skręciliśmy w nieuczęszczaną przez nas drogę, a ta okazała się bardziej dzika i trudniejsza, niż zapamiętaliśmy ją sprzed kilku lat. Cóż, skoro przyczyniliśmy się do tego, że przez tę część Gorców zablokowany został pomysł szerokiej drogi asfaltowej, toteż, cytując klasyka: cierp ciało jak żeś chciało.
Gorczańska enklawa
Migotliwe światło dnia
w cieniu wzgórz lśnią bujne trawy,
ptaków śpiew tu plącze wiatr,
wolniej też się toczą sprawy.
Świerszcze skrzypce swoje stroją,
a w dal skacze konik polny,
kwiaty ranną rosą poją,
człowiek jest naprawdę wolny.
Czas wyznacza długość cienia
i pogodę z gwiazd wyczytasz,
dobre miejsce do skupienia,
przyzna każdy, kogo spytasz.
Drżące lasu oceany
szumią stare opowieści,
lecz niektórzy mają plany,
że aż w głowie się nie mieści.
Póki słońca aureola,
spalinami się nie krztusi,
niech rozsądek, dobra wola,
wstrzyma to, co pieniądz kusi.
21.VII.2015
Po wymagającym spacerze, szybkie ogarnięcie się i było nam dane skorzystać z „przedpremierowego” zaproszenia do Eweliny 🙂 Tak, tak, poczytujemy to sobie jako wyróżnienie, ponieważ, co prawda ich nowy dom stoi od dawna, ale wciąż jeszcze to i owo czeka w nim na swoją kolej, tak więc miło było móc tam być, zanim wybije czas parapetówy.
Czym innym jest dojść do Eweliny, a zupełnie czym innym od niej wrócić, kiedy to po wyjściu z domu utonęliśmy, słowo daję, w autentycznej, smolistej ciemności. Szczęśliwie pomógł nam Daniel, świecąc latarką z komórki, gdyż totalnie nie było widać niczego, a już o drodze asfaltowej można było tylko pomarzyć 🙂 Ostatecznie kiedy już się na niej jednak znaleźliśmy w pełni można było porównać czym jest miasto, nawet niewielkie, a czym bądź, co bądź małą wioska, zagubiona w górach. Niezwykłe doświadczenie, zwłaszcza w dzisiejszych czasach 🙂
Nazajutrz pogoda już sprzyjała, chociaż jeszcze bez upałów. Z kilku powodów wyjazd ubarwiony, ale przecież podróże są po to, aby kształcić… 🙂
Połknięte lektury: Manuela Gretkowska „Miłość po polsku”; Marcin Rychcik „Biografia, Roman Wilhelmi”; Eric-Emmanuel Schmitt „Kobieta w lustrze”; Peter V. Brett „Pustynna włócznia”. Tom 1