Majówkowy reset

Zanim można było obwieścić majówkowy czas wolny, to jeszcze na koniec ubiegłego miesiąca, wraz z Karolem wybraliśmy się na Wisełkę. Niby mecz z ligowym outsiderem powinien pójść gładko, ale tak się składa, że w ubiegłej rundzie to choćby na potyczce z Chojniczanką, straciliśmy komplet punktów 🙁 Pod nieobecność zawodników z podstawowej jedenastki, kilka roszad w składzie, ale wypaliło 🙂 W dobrym stylu, a co równie istotne, bez utraty gola pokonaliśmy Chojniczankę i niemal nam nie dolało, gdyż zaczęło padać dopiero w 80 minucie 🙂 Humory dobre, a że z MŻ umówiliśmy się pod Muzeum Narodowym aby pójść na Rynek, toteż nie było woli do odwrotu. Zanim dotarliśmy, co nieco zacząłem nasiąkać H2O, ale że miał to być jeden z elementów zbliżających się urodzin Karola, więc nie takie rzeczy… 🙂

Na właściwą majówkę wyruszaliśmy w dobrych nastrojach, pogoda sprzyjała, a sam wyjazd miał być i był podzielony na dwa etapy. Najpierw Gorce https://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=pfbid0vzNhGZS4sjMoBs1GPFyz6GvWYU84LEEcanMQr1A3wQUWHRtdsFtmqNxLBMYuRpAl&id=100001080338679 Temperaturowo szału nie było, ale od osób „stacjonujących” w tym miejscu już od kilku dni usłyszeliśmy, że na szczęście przywieźliśmy pogodę, bo laaało. Fakt ten potwierdzały wezbrane potoki. Nasza Wiena jak zawsze czuła się tam jak ryba w wodzie, w końcu każdy z miejscowych psów to jej kumpel 🙂 🙂 🙂 Kiedy tak podróżowaliśmy góra, dół, wpadł nam do głowy pomysł, że tym wózkiem jeszcze nie podejmowaliśmy próby wyjechania na szlak Gorczańskiej Maciejowej, a wszak świat należy do odważnych 🙂 Udało się i to nawet trochę dalej, niż pierwotnie mogłem zakładać 🙂 🙂 🙂 Trzeciego maja dojechał do nas Karol i o ile my „w bagażu” mieliśmy dobrą pogodę, o tyle on przywiózł popołudniowe opady. Nie popsuło to atmosfery i „polski Top” Radia 357 wspólnie smakował więcej, niż dobrze. Tak jak wcześniej pisałem, majówka była dwuetapowa, a jej odsłona numer dwa swój czas i miejsce miała na Słowacji. Niby niedaleko, lecz jakże inaczej, niż w naszych górach (brak kiczu i iście alpejskie widoki). Udało się namówić, żeby chociaż w jednym dniu towarzyszył nam Karol, a co za tym idzie było jeszcze bardziej wesoło. Na dzień dobry zaniosło nas nad Szczyrbskie Pleso, widokowo palce lizać, nawet słonecznie, tylko z tą temperatura coś nie teges, a pozostałości śnieżne tylko to potwierdzały. https://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=pfbid0PtbexnH8iLEFfWEofkmyZ821Ed2SLAgCxwyFEJD3iohTP4LEUuLtVqbcfMSzcaq8l&id=100001080338679 Przyznaję się bez bicia, że najzwyczajniej w świecie zmarzłem, więc na drugi dzień zmiana obuwia i dodatkowa kurtka. Wybraliśmy się asfaltowym szlakiem pod Gerlach, punktu docelowego nie osiągnęliśmy, ale z góry się z tym liczyliśmy. Ja natomiast osiągnąłem szczyt, ale głupoty, zamieniając buty i zabierając dodatkową kurtkę, bo akurat tutaj było upalnie. Po drodze napotkaliśmy wygrzewające się żmiję, jaszczurkę i naprawdę bardzo mało turytów, zadziwiające wręcz, zwłaszcza biorąc pod uwagę pogodę. W drodze w dół nasz Pirenej niestety opadł z sił, ale od czego są sprawdzone kolana jej osobistego kulawego 🙂 🙂 🙂 Jeszcze w tym dniu w drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w Tatrzańskiej Łomnicy na obiad z pięknym widokiem na szczyt. Po dotarciu do naszej bazy wypadowo-noclegowej przyszedł czas na słuchanie w radiu kolejnego meczu Wisły iiii był moment kiedy nawet wyszliśmy na prowadzenie, lecz indywidualne błędy JK odarły mnie i pozostałych kibiców Wisełki ze złudzeń 🙁

https://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=pfbid02UqVXZCi1wwxfJURkKPRdCuRjuMy2Hkzke44wx3uUnbWoNARdj1LvPShbUhwBgUNdl&id=100001080338679 W trzecim słowackim dniu po kolejnym już obfitym śniadaniu, tym razem bez szaleństw, pojechaliśmy do Tatrzańskiej Jaworyny i tamtejszą dolinką w pięknych okolicznościach przyrody w kierunku Lodowego Szczytu. Pogoda sprzyjała, choć prognozy to i owo zapowiadały… Kiedy to cali i zdrowi i co nie mniej istotne niezmoknięci dotarliśmy do auta, zaczęły pojawiać się pierwsze krople, a granicę słowacko-polską przekraczaliśmy już w ulewie.

Cały wyjazd pomógł się zresetować i poczuć raz jeszcze, że jest to coś, co niektóre tygryski lubią może i najbardziej… 🙂

Połknięte lektury: Nassim Nicholas Taleb „Czarny łabędź”; Barbara Nawrocka-Dońska „To nieprawda, że umarł Tristan”; Peter V. Brett „Wojna w blasku dnia” tom I.

P.S. Do tych, co mnie znają, a może i tutaj tylko czytają ogromna prośba, choćby tylko o udostępnienie linku do mojej zrzutki: https://zrzutka.pl/e6z3j3?utm_medium=social&utm_source=facebook&utm_campaign=sharing_button&fbclid=IwAR370afcTPGbDNJRMCIaz9WvWS6DWp3GNCgMYC0Qx34Rxjw_RHW8Vu6f744 Dziękuję!

Dodaj komentarz