07 grudnia 2020 Minął już rok, w skrócie – szok :)

Wprawdzie długo to trwało, ale jak wiadomo – kobyłka zwierzęciem jest upartym, więc proszę o wyrozumiałość 🙂 W nawiązaniu do wpisu, o zgrozo! ubiegłorocznego, a dokładnie z dnia 17-go grudnia, zamierzam ruszyć w podróż z tekstem. Hmm, niby zrzuciłem winę na kobyłkę lecz, jak to mam w zwyczaju – najpierw dygresja. Skoro tyle wpis się nie pojawiał to posłużę się znaną maksymą, iż „szczęśliwi czasu nie liczą”, a poza tym „tłumaczą się winni”, itd. 🙂 .
No to ruszam: najpierw powoli, jak żółw ociężale… miało być o roku w podróżach, więc będzie.
Jak to mamy w zwyczaju z MŻ, wyruszyliśmy do Wiednia na koncert pod chmurką tamtejszych filharmoników i o tym tyle, bo w annałach można znaleźć szersze sprawozdanie. W sierpniu miała miejsce podróż życia – rzecz jasna, jak dotychczas, bo szczerze wierzę, nadzieję mam i ją pokładam, że jeszcze tu i ówdzie radę dam. Malta – podróżniczy strzał w dziesiątkę. Amen. W październiku poniosło nas do Berlina, ale o tym też pisałem, więc zmierzam do, cytując klasyka: „”truskawki na torcie””. Niemal spontaniczny kilkudniowy wypad do Włoch, więcej niż udany. Pogoda cudna, zabytki, muzea, stadiooooooony 🙂 , w tym ten wymarzony w Mediolanie oraz tu i ówdzie palmy 🙂 . Powrócę jeszcze do genezy wyjazdu, ponieważ czas miał być skrojony w sam raz na miarę, tak by zdążyć przed wigilią fundacyjną, szczególną dodatkowo, bo w loży prezydenckiej na stadionie Wisły. Jak już skonsultowaliśmy z kim się tylko dało, jaki termin będzie najwłaściwszy, upolowaliśmy bilety za czterdzieści zł ogarnęliśmy nocleg i wtedy trach – okazało się iż prognozowany termin wigilii z piłkarzami uległ zmianie, gdyż te „odpowiedniejsze” terminy ktoś wynajął i niekoniecznie mogliśmy wybrzydzać 🙁 .
Polecieliśmy do Bergamo – cudownie położonego miasteczka w Lombardii, a właściwie można by się pokusić o liczbę mnogą. W starożytności bowiem miasto w dużej mierze osadziło się na wysokich wzgórzach, rzecz jasna w celach obronnych, a może po prostu chodziło o piękniejsze widoki 🙂 🙂 🙂 . Skoro ta starsza część miasta jest na wzgórzach, to pod nimi znajduje się o wiele nowocześniejsza część z całkiem dobrą komunikacją. Urocze, a zarazem zaskakujące, są kolejki podobne do kolei szynowej na naszą Gubałówkę. Kursują dosyć często w kilku miejscach Bergamo i nie trzeba dokupować osobnego biletu. Korzysta się z nich na wykupiony bilet komunikacji miejskiej. Tak, jak już pisałem Bergamo położone jest niesamowicie na wielu wzgórzach, z mega-widokiem na Alpy. Dodatkową atrakcją były bożonarodzeniowe jarmarki. Bez kiczu, bez hałasu, wprost należyta atmosfera świąteczna, choć brakować mogło śniegu, ale o nie, nie – nie mnie. Włoskimi kolejami wybraliśmy się na cały dzień do Mediolanu i jak to mówią „głupi to ma zawsze szczęście”, albo „szczęście sprzyja lepszym”, albo po prostu to zasługa Opatrzności. Bez wcześniejszej rezerwacji udało nam się dostać na „Ostatnią Wieczerzę”, choć niczym nie częstowano 🙂 , ale to dzieło Leonarda da Vinci to naprawdę duża uczta, a że rozmiary jego są spore, to i ja mogłem je docenić 🙂 , tak jak i na dziedzińcu kościelnym rosnące palmy 🙂
Pod ogromnym wrażeniem, ledwie rzut oka na zamek Sforzów oraz przejeżdżające ferrari 🙂 nadeszła wiekopomna chwila i skierowaliśmy się ku Stadio Giuseppe Meazza, czyli San Siro 😀 . Miejsce moich szczeniackich marzeń, bowiem to właśnie tu całą swoją karierę piłkarską spędził mój piłkarski idol – kapitan AC Milan i reprezentacji Włoch Paolo Maldini. Dodatkowym też smaczkiem była wizyta w muzeum, ponieważ było w nim dużo o Maldinim. Mini spacer po murawie, a następnie metrem pod największą katedrę – Duomo.
Tutaj chwilkę się zatrzymam, powracając do wspomnianego jarmarku bożonarodzeniowego w Bergamo, mega klimatycznego itd., gdyż to z czym zderzyliśmy się w Mediolanie to hałaśliwa muzyka pop, katedra rozświetlona reklamami i ogrom kiczu. Powiedzieć, że to nam zgrzytało, to tak, jakby nic nie powiedzieć… Zwiedziliśmy katedrę oraz pobliską la Scalę i słynną galerię Victora Emanuela II i brodząc wśród tłumów zakupowiczów wpadło w oko kolejne ferrari 🙂 .
Jeszcze ostatni rzut oka na imponującą swymi gabarytami i architekturą katedrę, złowione „badziewka” i odwrót: metrem na dworzec kolejowy i pociągiem powrót do Bergamo.
Kolejny dzień z wczesną pobudką. Kiedy zeszliśmy na hotelowe śniadanie, za oknami jeszcze było ciemno, ale plan na ten dzień był ambitny – znów podróż koleją, tym razem nad jezioro Como. Wiele o nim słyszałem, w kilku filmach napotkałem, ale móc tam być i ujrzeć na własne oczy – to brakuje skali zachwytu. Malownicza miejscowość Varenna oraz Bellagio do którego popłynęliśmy promem, o tej porze roku opustoszałe, ciche i cudne. Samo jezioro poezja! Otaczające je ośnieżone Alpy, błękit nieba i na brzegach palmy, to dla mnie już miód, cud i orzeszki 🙂 . Po prostu magia. Jeśli istnieje raj na ziemi, to jakiś jego skrawek musi znajdować się na Malcie i nad jeziorem Como 🙂 🙂 🙂 I jak tu nie wierzyć w świętego Mikołaja, skoro byliśmy tam dokładnie 6-go grudnia?
Więcej niż zwykle ociągaliśmy się z powrotem, a tymczasem temperatura spadała i spadała. Potem jeszcze okazało się, że pociąg ma duże, aż w końcu gigantyczne opóźnienie, więc później niż zamierzaliśmy dotarliśmy do Bergamo. Tu jeszcze mała dygresja: pomiędzy peronami asystowali nam słynni włoscy Carabinieri 🙂 Jadąc w autobusie miejskim info z Polski, że w meczu Górnik – Wisła Paweł Brożek na dzień dobry strzelił gola, więc kilka osób co najmniej dziwnie się na mnie patrzyło, kiedy w geście triumfu uniosłem ręce w górę i pod nosem zacząłem podśpiewywać.
Ostatni dzień w Bergamo już na luzie i dużym spokoju. Jeszcze raz spacer po centrum, odwiedziny kilku kościołów i niebawem czas zanucić „Ciao, ciao Italia”. Pogoda bajeczna, toteż nie odprawialiśmy się od razu, tylko korzystaliśmy ze słońca.
Wyjazd ze wszech miar udany, super atmosfera i towarzystwo 🙂 Dziękuję!


Połknięte lektury: Arturo Perez Reverte „Fechmistrz”, Marcin Rychcik „Roman Wilhelmi. Biografia”, Bernard Minier „Bielszy odcień śmierci”.

Dodaj komentarz