Po miłych rehabilitacyjnych męczarniach 🙂 nastał wreszcie weekend i to jeszcze jaki! Dość powiedzieć, że z MŻ mamy taką coroczną kumulację, świętując imieniny z urodzinami i urodziny z imieninami, jak kto woli. Plany były ambitne, zawierały między innymi wyjazd w Gorce i podziwianie Krakowa z dużej wysokości, miłą kolacja we dwoje, itp., itd. Z części zrezygnowaliśmy, bo kapryśna tegoroczna pogoda rozdaje karty po swojemu, a z innych – bo tak 🙂 . Weekend jako się rzekło, zapowiadał się ekscytująco ponieważ po baaardzo długiej przerwie nadeszła ta, jakże wiekopomna chwila mojego powrotu na wiślackie trybuny.
Dookoła stadionu spore „zasieki”, co rusz punkty i obowiązkowa dezynfekcja rąk, o maseczkach rzecz jasna nie zapominając. Kibiców dużo nie było, bo i być nie mogło, ale wśród nich pojawił się gość zdecydowanie wyjątkowy, któremu na jakiś czas miłość do Wisełki chyba cokolwiek osłabła. Chodzi o Bogusława Cupiała, właściciela Telefoniki oraz za najlepszych czasów naszej Wisły Kraków. Mecz, no cóż, bez historii, gdyż podział punktu ze spadkowiczem chluby nie przynosi, ale arbiter tego spotkania też nie udźwignął i to byłoby na tyle. Powrócić jednak na R22 zawsze dla mnie jest czymś wyjątkowym, więc tak było i teraz.
Połknięte lektury: Sherry Jones „Klejnot Medyny”, Henning Mankel „Grząskie piaski”, Katarzyna Bonda „Cicha pięć”, Irwin Shaw „Zakłócenia w eterze”, Kuba Wojewódzki „Nieautoryzowana autobiografia”.