Po kilku poprzednich wpisach postaram się krótko, zwięźle, aczkolwiek wciąż na temat, choć coś mi mówi, że ilość cukru w cukrze została już nadwyrężona 🙂 Kilka słów jednak obowiązkowo paść musi, bo czy mam dla kogo? Cytując klasyka: „Jeszcze jak!!!”. Może nie muszę, ale co najmniej powinienem przyznać się sam przed sobą że odkąd MK stała się MŻ, to i ta data 14 lutego stała się ważniejszą. Żeby nie przedłużać: były kwiaty i nie tylko i to w obu kierunkach :), super obiadokolacja, a na koniec prawie (i tu jak wiadomo słowo „prawie” robi różnicę), znów koncert Narodowej Orkiestry Symfonii Polskiego Radia, tyle tylko że, nie w Katowicach, a z Katowic 🙂 Zakupiliśmy bilety, ba, nie zabrakło nawet odświętnych kreacji 🙂 🙂 🙂 i zasiedliśmy w pierwszym rzędzie, tym razem przed telewizorem. Hmm, jak mawiał mój dawny kolega z innego życia: „lepszy rydz, niż Bolka trampki” i nic nie szkodzi, że tylko on tak do końca wiedział, o co mu chodzi w tym powiedzeniu. Koncert ogólnie udany, gdyż muzyka filmowa, jeśli odpowiednio wyselekcjonowana, inna być nie może. Choć zdecydowanie i nie jest to tylko moja odosobniona opinia, najdłużej z niego zapamiętamy utwór autorstwa tak mile nam się kojarzącego (z utworu obój Gabriela https://www.youtube.com/watch?v=5Gvrp20_WXM, niezmiennie przywołującego nam na myśl pewien sierpniowy dzień 🙂 🙂 🙂 ) Ennio Morricone pt. „Cinema Paradiso”.
A od jutra ja startuję z nową rehabilitacją, zaś MŻ praca, praca, praca i może choć tyle lepiej, że ma się pojawić słońce i nieco wyższa, z tych niższych temperatur 🙂
Połknięte lektury: Andrzej Łapicki „Nic się nie stało”, Bernard Minier „Noc”.