Dokładnie miesiąc temu siedzieliśmy sobie z MŻ i natchnieni jubileuszem, choć w tym wymiarze należałoby go raczej potraktować jako dodatek, podjęliśmy istotną decyzję. Nieco wcześniej oznajmiłem, że jest pełna zgoda, aprobata, etc., aby nasza rodzina powiększyła się o czworonoga i od tego momentu zaczęło się poszukiwanie odpowiedniego kandydata, a właściwie kandydatki 🙂 🙂 🙂 Oboje wiedzieliśmy, że chcemy podzielić się sercem z Piesełem po przejściach, wiec takiego też MŻ wypatrzyła. Myliłby się ten, kto by pomyślał, że adopcja zwierzaka polega na tym, że się wybiera, klika, jedzie, odbiera i to wszystko. Pamiętnego 27-go wypełniliśmy wymaganą szczegółową ankietę, otrzymując informację zwrotną, że już ktoś naszym zwierzakiem się zainteresował i jest zaplanowana wizyta zapoznawcza, ale… parafrazując tytuł tego wpisu i jednocześnie cytując darzonego przeze mnie sympatią Artura Andrusa: „każdy kij ma dwa początki”. Szczęśliwie tak było i tym razem, ta pierwsza wizyta zapoznawcza z jakiegoś powodu nie zaowocowała sukcesem, a do nas oddzwoniono z informacją, że nasza ankieta wypadła więcej niż ok – pisaliśmy szczerą prawdę i tylko prawdę. Za kilka dni pojawił się u nas wysłannik z Fundacji, by na własne oczy sprawdzić to, co opisaliśmy i zadać kilka dodatkowych pytań. Od tego momentu zaczęliśmy już odliczanie do dnia, kiedy Wienna, bo takie nosi imię, miała do nas trafić i trafiła 🙂 🙂 🙂 Dziś z perspektywy zaledwie nieco ponad tygodnia spędzonego wspólnie stwierdzam, iż jest kochana i choć po wielu przejściach i z licznymi traumami, nie zamieniłbym jej na żadną inną, gdyż bezapelacyjnie skradła moje serce. Ponoć właściciele psów dzielą się na tych, którzy śpią z własnymi psami i na tych, którzy się tylko do tego nie przyznają, nasza też chciała, czyniła starania, lecz jak dotąd w tym pojedynku to my jesteśmy górą 🙂
Początkowo ten wpis miał być tylko o Wiennie, lecz by do końca pozostać w zgodzie z sobą, muszę zmienić temat gdyż poczułem się wywołany do tablicy. Nie zwykłem chować głowy w piasek i unikać trudnych tematów, ale jak u jednej osoby w rodzinie na Facebooku pojawia się wpis odnośnie tego, czym od kilku dni żyją polskie ulice, że ona ma w rodzinie dwie osoby niepełnosprawne i zdecydowanie są one szczęśliwe, to aż we mnie gotuje! Zakładam, bo wiem, że jedną z osób, którą miała na myśli jestem ja, więc do rzeczy. To że jestem uśmiechnięty i z optymizmem patrzę na świat, okupione jest całym ogromem wyrzeczeń i zdrowiem moich bliskich, rodziny i znajomych. To, co dzisiaj słuchałem z ust minister polityki społecznej, że osobom z niepełnosprawnościami państwo pomaga na wszelkie możliwe sposoby jest bujdą, żeby nie pójść o krok za daleko, nazywając te słowa łgarstwem. Słuchając, że wszystko mamy bez kolejki, mamy na skinienie pomoc asystenta lub psychologa itp., itd., aż we mnie gotowało! Czy więc jestem za aborcją? Nie, nie jestem, nie byłem i nie będę, ale perspektywa mam nadzieję szczęśliwej matki trójki zdrowych dzieci jest zgoła odmienna od perspektywy niepełnosprawnej osoby pełnoletniej i tu powinienem postawić kropkę, lecz wkurza mnie też to, że chyba drugą osobą, jaką miała na myśli jest wujek „stacjonujący” na co dzień od wielu lat w DPS-ie. Jak tam jest wiem, bo wujka odwiedzaliśmy w przeciwieństwie do entuzjastycznej autorki z Facebooka :/
Połknięte lektury: Ken Follet „Na skrzydłach orłów”, Stephen King „To” cz.2, Manuela Gretkowska „Trans”, Zygmunt Miłoszewski „Bezcenny”