Mleczny welon poranka
wisi jeszcze nad miastem,
a chmury brzemienne
w znaki zapytania,
czerpią pełnymi garściami
z wszechogarniającego smogu.
Skryte w kieszeni znudzenia domy,
falujące ciepłem bez wyrazu,
niczym klepsydra skrupulatnie
odliczająca odległość
do horyzontu próśb.
Tęsknota jak czerwona blizna
pragnąca ust zrozumienia,
różnorakie dni nasączone jedynie łzą.
Tocząca się moneta,
ropiejący brak werdyktu,
niewypowiedziane słowa
w maskaradzie
księżycowych odbić lustrzanych.