10 sierpnia 2020 Zbędne kalorie i komarrrrry

Już po weselu Zuzi i Amadeusza zostały ciepłe wspomnienia i zapewne, jak to po tak sutym ucztowaniu, zbędne kalorie 🙂 Skoro na moim wyposażeniu znajduje się „elektryk”, to dlaczego by z jego pomocą nie powalczyć z nadmiernymi pozostałościami. Postanowiliśmy z MŻ połączyć przyjemne z pożytecznym, odwracając nieco role i tak to moja piękniejsza połowa zasiadła za sterami elektryka, a ja trzymając się tylnej poprzeczki rzuciłem sobie wyzwanie i maszerowałem dookoła domu. Cytując klasyka: „nie takie rzeczy ze szwagrem już robiliśmy”, choć po prawdzie szwagier tym razem miał inne zajęcie 🙂 więc ja tup, tup, tup, tup, tup dookoła domu jedno kółeczko, potem drugie i nawet trochę dalej. Abstrahując od faktu iż zwykle jestem lubiany to niestety przez komary jestem wręcz uwielbiany i stanowczo bez wzajemności, brrrrrrrrr! Pomimo że użyliśmy specyfików w sprayu te latające zmory nie odstępowały mnie na odległość skrzydeł. Kiedy już zacząłem odczuwać trudy kilkunastominutowego marszu, one zintensyfikowały swoje starania o moją krew, czym rzeczy jasna mi nie ułatwiały 🙁 Niestety miały udział w puencie mojego wyzwania, gdyż po kolejnym postoju na zaczerpnięcie oddechu na pytanie MŻ czy ruszamy dalej odpowiedziałem twierdząco, wózek ruszył, ja zrobiłem dwa kroki i poczułem, jak jeden wampir mi się wpija. Bezmyślnie oderwałem jedną rękę od poręczy chcąc go strącić lecz tym samym strąciłem samego siebie. Aż takim kozakiem nie jestem i wylądowałem na czterech literach. Nic złego na szczęście się nie stało, poza ogólną paniką otoczenia. Pierwsza z pomocą przybiegła moja ulubienica (owczarek niemiecki) Tajga. Po kilku zamaszystych od niej buziakach, u mnie został tylko powód do śmiechu, a u pozostałych, mniej odpornych na emocje, coś z pogranicza traumy 🙂 Mimo wszystko i tak było warto, kalorii troszkę zgubiłem i jest co wspominać.

Dziękuję.

Dodaj komentarz