Spadła mi gumka…

Skoro już obok pisałem, że pogodowo październik był jak marzenie, toteż spacerów, wycieczek i nowych szlaków kilka się znalazło. Będąc w ostatnich dniach u Zuzy i Amadeusza nie mogło zabraknąć, „iścia w stonę słońca” (jak to śpiewał zespół Dwa plus Jeden) po ich sielskiej, wiejskiej okolicy. Napawając się pejzażami i m.in. podziwiając pasące się nieopodal stado saren, nagle u mnie trach i spadła mi gumka, a doprecyzowując – opona z małego koła w wózku elektrycznym. Pomimo interwencji taty i Amadeusza nie pomogło prężenie muskułów, tym samym wózek musiał być odholowany bez pasażera, a mnie, czytaj nas czekało wyzwanie, dla mnie pełne walorów, dla MŻ „ciut” mniej. Na piechotę ruszyliśmy w drogę powrotną (dystans kilkusetmetrowy), dodatkowo pod górkę i po nierównościach i nic to, że Zuza chciała pójść z Wieną przed nami. Wierność wielką jest i basta, tak więc krok w krok nasz kudłacz nam towarzyszył. Kiedy dochodziliśmy już niemal do domu i Amadeusz wyręczył Weronikę Wiena do samego końca asystowała pilnując, by nieoczekiwane wyzwanie miało swój happy end. Skoro to piszę, to znaczy że się udało 🙂 Dziękuję.

Dodaj komentarz